10.8.14

19. Wierzący

*absolutnym przypadkiem sprawdza gmaila*  "Skarbie, miesiąc już minął, a my czekamy!:(" Oh szlag.
Historia długa, wyłączyłam się z blogspota dość porządnie, zatraciłam zdolność komentowania i robienia zwiastunów, uważam, że Igrzyska Rosalie są cholernie niedopracowane i mam pewien zombie-blog w czasie tworzenia ale...
*policzkuje się*
Spróbuję to jakoś zebrać do kupy, gurlz (boyz?).
A więc, gdyby nie jedna Johanna Mason blog by nie powstał, a gdyby nie druga nie "powstał". Hueh. Łapiecie? Z martwych. ...chyba moje zombiaki zaczynają interweniować. Notatka do siebie: "Nie żartuj, tylko zachowuj się jak prawdziwy, poważny blogger"
Byłam na jochcie i narobiłam rozdziałów za wszystkie czasy.  Jeśli ktoś to jeszcze czyta, to proszę.
A więc, czy dobrze się stało czy nie, oceńcie sami:


"If god created man in his own image I have no interest in meeting him"

W moim śnie ojciec wiesza matkę na jej ulubionym, kryształowym żyrandolu i strzela sobie w głowę, a skulona przy ognisku Hestia informuje mnie, że nie dali rady tak żyć. 
Z płomieni wychodzi Snow z Cieniami. Istoty wychodzą z kominka całymi zastępami, pogrążając pokój w ciemności a dziadek, nienagannie ubrany i z białą różą w dłoni wymyśla mi od słabych. Wyśmiewa i drwi, a ja nie mogę nawet się odezwać dopóki nie zaczyna krztusić się krwią i plamiąc różę na czerwono. Potem osuwa się na posadzkę z cichym śmiechem.
Cieni wciąż przybywa, aż nadchodzi Plath i zaczyna dusić je gołymi rękoma. Potem podchodzi do mnie, zdejmuje maskę uśmiechając się drwiąco. Moim oczom ukazuje się twarz Katniss Everdeen, która podrzyna mi gardło łkając spazmatycznie, po czym podpala swoje włosy.
Stoi na środku pokoju, pośród mroku jak pochodnia i porusza ustami, choć nie słyszę ani jednego słowa.
Cieni nadal się mnożą, gdy krzyczy, że mogę jej pomóc a kosogłosy wydziobują jej oczy z oczodołów, aż w końcu pokrywają każdą dostępną powierzchnię i zaczynam się dusić.


Budzi mnie woda
Dużo wody.
Zatyka mi gardło i dostaje się do płuc. Miota mną na wszystkie strony.
Szarpię się rozpaczliwie i macham rękami i nogami na wszystkie strony. Ubrania krępują moje ruchy a plecak i buty obciążają. Nie mam pojęcia, gdzie góra a gdzie dół. Płuca ściskają się boleśnie a zawroty głowy przybierają na sile. Niemal czuję chwytające mnie za kostki niematerialne ręce. Nadal walczę ale z sekundy na sekundę słabnę coraz bardziej.
W końcu poddaję się.
Ogarnia mnie niezwykły spokój, słyszę wokół siebie szepty i szumy. Niemal przestaję się poruszać.
Wygląda na to, że to koniec.
Ale po co walczyć? O co?
Jeden wdech.
Jeden wdech i po wszystkim.Ktoś chwyta moją rękę i ciągnie, a na moich ustach pojawia się uśmiech. "Za późno".

~*~
Dla zemsty. Muszę żyć dla zemsty.
- Żyj, do cholery! 
Ucisk na klatkę piersiową. Raz i dwa i trzy i... 
Otwieram szeroko oczy i zaczynam kasłać. Wypluwam, jak mi się wydaje, litry wody, jakbym miała zamiar pozbyć się płuc i wszystkich wnętrzności.
Gdy się uspokajam biorę najgłębszy wdech na jaki mnie stać.
Żyję.
- Dzięki bogu. - otwieram oczy i skupiam wzrok na otoczeniu. Moje serce przyspiesza kilkukrotnie widząc siedzącego naprzeciw mnie chłopaka. Ręka automatycznie wędruje do noża za paskiem. - Spokojnie! Nie po to cię ratowałem, żeby cię skrzywdzić. - Jego głos jest spokojny i ciepły, jakby mówił do przestraszonego zwierzęcia. - Idź spać. Powinnaś odpocząć, prawie utonęłaś. - Mówi, jakbym sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Nagle czuję zawroty głowy. Już mam zapytać co się stało, gdy wszystko ogarnia ciemność.
Moja głowa opada na ciepły piasek i zasypiam.

~*~

Gdy się budzę chłopak nadal siedzi w tym samym miejscu. Znajdujemy się na plaży przy rzece, tuż pod wysokim klifem. Rekall Piers - podsuwa mi mój umysł automatycznie - siedzi, oparty o skałę  i czyta jakąś niewielką, czarną książeczkę. Znajdujemy się na piaszczystym kawałku brzegu, tuż obok płynącej wartko rzeki, pod wysokim klifem. Chłopak widocznie zauważa, że jestem już przytomna, bo unosi wzrok i cytuje głośno:
- Lud Twój, o Panie, depczą i uciskają Twoje dziedzictwo, mordują wdowę i przychodnia i zabijają sieroty.
Chwilę zajmuje mi zrozumienie, że to cytat z Biblii. Patrzę na niego z niedowierzaniem. W Kapitolu nie spotyka się wierzących. Wiara nie jest modna, od kiedy dosłownie każdy aspekt stworzenia świata i tego jak działa został wyjaśniony naukowo. Traktuje się ją jak ciekawostkę, część historii, coś o czym można porozmawiać w deszczowe popołudnia, ale nie bierze się na poważnie. Przynajmniej oficjalnie.
Kiedy Plath opowiadał mi o bogach traktowałam to jako pocieszenie, próbę dodania otuchy, ale Rekall?
- Czy ty jesteś...? - szukam odpowiedniego słowa, które nie brzmiałoby obraźliwie. Nie chciałam go rozzłościć. Piers wygląda na naprawdę silnego, masywnego chłopaka, który mógłby mi złamać kark przy odrobinie dobrych chęci. A na dodatek, tuż obok niego leży naładowana, gotowa do strzału kusza.
- Wierzę. Zresztą, co nam pozostało, oprócz modlitwy? - uśmiecha się łagodnie. Czuję nieprzyjemny dreszcz, przechodzący mi po plecach.
- Skąd masz...? - pytam, wciąż zdezorientowana i niepewna, wskazując na trzymaną przez Rekalla książkę. Chłopak chichocze, nieco histerycznie.
- Chyba rozbawiło ich to, że cię uratowałem. Zaraz po wyciągnięciu cię z wody spadochron prawie wylądował mi na głowie. Wygląda na to, że nawdychałaś się tego dziwnego dymu. - Uniosłam brwi, ale zanim zdołałam wyartykułować pytanie kontynuował dalej - Mniej więcej o północy, pojawia się nie wiadomo skąd, szara, gęsta mgła. Zwiewałem przed nią aż do rzeki, wsiadłem na łódkę i czekałem. Nie jestem pewien jak to działa, ale ktoś zginął dziś w nocy. Słyszałem wystrzał.
Kiwam głową, analizując jego wypowiedź.
- Sojusz? - pyta nagle, wstając - Tymczasowy, po prostu myślę, że to najlepsze wyjście.
Odczytuję w tym sugestię natychmiastowej śmierci.
- Jasne - opowiadam bez wahania i również wstaję. Rekall wyciąga dłoń i po chwili nieufnej oceny sytuacji ściskam ją oficjalnie. Zerkam na niebo. Coś koło... południa?
- Rozstajemy się o zmroku?
- Niech będzie.
- W pokoju? - upewniam się.
- W pokoju. Bóg bowiem nie jest Bogiem zamieszania, lecz pokoju. A ja jego posłańcem.
Nie jestem pewna czy powinnam się uśmiechnąć, więc milczę i patrzę na niego niepewnie.
- Musimy znaleźć coś do jedzenia. Cały twój prowiant przemókł. Ja nic nie mam - Kiwam głową i wyciągam nóż zza paska, by poczuć się nieco pewniej.
- Chodźmy - napotykam spojrzenia Rekalla i szybko odwracam wzrok.
Pierwsza myśl?
Jak go zabić.


Następny rozdział w piątek. Chyba, że spaprzę przepisywanie.
Ahhh, to wspaniałe uczucie dodawania posta :V

6 komentarzy:

  1. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa *-* Wreszcie :D Tyyyyyle czekałam :D Świetna historia, super styl pisania i, oczywiście, cudowny rozdział. Nie żartuję. Jest megahiper.............. Wiesz o co chodzi :)
    Kimże jest ten tajemniczy Rekall??? I dlaczego uratował Rosalie? I jak ona go zabije? I czy będzie z tego coś więcej? I... "opanuj się kobieto!!!" Ok, już się ogarnęłam. Po prostu twoja historia działa na mnie jak narkotyk. Chcę więcej i więcej... Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, już zapomniałam, co tu się działo ostatnio, ale tak się cieszę, że coś dodałaś. ^^
    Rozdział jak zwykle wyszedł Ci świetnie.
    Ten sen był...straszny?
    Rekall wydaje się pomocny, ale nie dziwię się, że Rose od razu myśli jak go zabić. W końcu to są Igrzyska...
    O, zombie-blog w końcu ruszy? Nie mogę się doczekać! :3
    Pozdrawiam i życzę słońca na resztę wakacji!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nowy rozdział!!! W międzyczasie przeczytałam wszystkie poprzednie i mocno się wkręciłam, zarąbista historia. Uwielbiam Rosalie i jej szczerość. Winszuję pomysłów i weny życzę!
    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie rozdział. Extra jest.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super!
    Sen jest cudownie opisany i też przerażająco. A ten moment, jak Rosalie się topi jest genialny. W ogóle piszesz tak bardzo dojrzale i idealnie. Też piszę fan fiction, ale nie dorastam ci do pięt.
    Gratuluję świetnego pomysłu i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń

Nie toleruję spamowania pod postami. Macie SPAM, tam też zaglądam.

Obserwatorzy